Hej :)

Chyba nie ma takiej kobiety na świecie, która nie chciałaby mieć pięknych, zadbanych dłoni. By takie były musimy je kremować, robić peelingi, sprzątać w rękawiczkach itp. Jednak sama pielęgnacja dłoni to nie wszystko. Na ich wygląd wpływa także to, jak prezentują się nasze paznokcie. Jedni lubią krótkie paznokcie, a drudzy długie, ale to nie ma tak naprawdę znaczenia. Chodzi przede wszystkim oto, by były one twarde i niełamliwe. Do tego dochodzi jeszcze ładny manicure. I to właśnie o tym drugim dzisiaj będzie mowa.

Stylizować swoje paznokcie możemy na wiele sposobów. Kolorów, pyłków oraz innych dodatków do paznokci aktualnie jest aż tyle, że czasami ciężko wybrać. Lubię przebierać w kolorach lakierów i testować produkty nieznanych dla mnie marek. Ostatnio zdecydowałam się wybrać lakiery i pyłki od Chiodo i dzisiaj zamierzam opisać wam właśnie ich działanie.



Do testów dotarły do mnie trzy lakiery z kolekcji Edyty Górniak oraz jeden z serii Soft New Formula. Oprócz tego w przesyłce znalazłam też dwa pyłki do paznokci. Recenzje zacznijmy może właśnie od tych pyłków, ponieważ o nich mogę wam powiedzieć najmniej. Jeszcze do niedawna nie umiałam ich w ogóle nakładać. Jednak ćwiczę i powoli wychodzi mi to coraz lepiej. Pierwszy z pyłków to Chameleon Brick o numerze 007. Najlepiej prezentuje się on nałożony na czarny lakier. Łatwo się wciera, tworząc piękny efekt kameleona. Niestety nie mam zdjęć stylizacji wykonanej z jego udziałem, ponieważ przez przypadek córka usunęła mi zdjęcia z telefonu. Drugi pyłek ma mniejszą pojemność i nazywa się Galaxy Mirror Northem Star nr 012. Tworzy efekt pięknej tafli na paznokciach. Spokojnie wytrzymuje dwa tygodnie bez żadnych przetarć. Szczerze mogę wam polecić te pyłki.




Teraz nadszedł czas na lakiery. Z serii Edyty Górniak trafiły do mnie numerki 725 i 798. Oprócz tych dwóch był jeszcze nudziak. Niestety nie pamiętam jego numerku i nie ma go na zdjęciach, bo zagubił mi się gdzieś w czasie wyprowadzki. Z nowej kolekcji dostałam lakier o numerze 206.

Zacznijmy może od lakierów z kolekcji Edyty Górniak. 725 to piękna, głęboka czerwień. Do pełnego krycia wystarczają dwie warstwy. Posiada długi pędzelek. Konsystencja tego lakieru jest gęsta. Bardzo łatwo się nim operuje i nie potrzeba dużej wprawy, by nie zalać sobie skórek. Na paznokciach prezentuje się pięknie i elegancko. Za to 798 to kolor trudny do opisania. Jest to jakby szarość wchodząca w butelkową zieleń. Inaczej się chyba nie da opisać tego koloru. Lakier posiada identyczne cechy jak jego poprzednik. Teraz czas na lakier z nowej serii, czyli 206 o nazwie Gold Water. Jest to piękny odcień niebieskiego. Do pełnego krycia potrzeba aż trzy warstwy. Jego pędzelek jest bardzo podobny do poprzedników. Natomiast konsystencja jest dość rzadka, przez co dość ciężko mi się z nim pracowało. Wolę zdecydowanie lakiery z pierwszej serii. Trwałość wszystkich produktów z Chiodo wynosi 2 tygodnie. Moim zdaniem to bardzo dobry czas.





Mieliście okazje poznać produkty tej firmy? Jak się wam sprawdziły?

Cześć kochani :) Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kosmetyków od firmy Nuxe. Zapewne o niej słyszeliście, a jeśli nie to już wam pisze kilka słów o tej firmie. Nuxe to popularna marka założona przez Alize Jabes, która uwierzyła w swoje możliwości. Stworzyła markę kosmetyczną, która jest oparta na zmysłowych doznaniach oraz pięknie bez zasad i stereotypów.


Zdecydowałam się do testów wybrać miniaturki produktów zapakowane w firmową kosmetyczkę, która będzie idealna na wyjazdy. Znalazłam w niej:

• olejek pod prysznic Prodigieux 30 ml,
• Huily Prodigieux suchy olejek 10 ml,
• krem do rąk i paznokci Reve de Miel,
• krem do twarzy Creme Prodigieuse,
• żel do mycia twarzy i demakijażu Reve de Miel;

Cześć :)

Sporo was wie z mojego instagrama (jozwowska), że się przeprowadziłam. Niestety okazało się, że w miejscu, gdzie teraz mieszkam, mój internet działał tragicznie. To dlatego przez ubiegły tydzień nigdzie w necie mnie za dużo nie było, ale w końcu ogarnęłam lepszy internet i wracam do was z dwojoną siłą.

Uwielbiam książki, które wciągają mnie już od pierwszych stron do tego stopnia, że jest mi ciężko je odłożyć na półkę, by potem dokończyć czytanie. Rzadko, kiedy jednak natrafiam na książki, które są na tyle ciekawe. Jednak znalazłam jedną autorkę, której powieści idealnie wpisują się w pierwsze zdanie, a jest nią polska autorka K.N. Haner. Recenzowałam już dla was jedną książkę Pani Kasi, a dokładnie tom drugi serii "Sponsor". Tym razem nadszedł czas na kolejną fantastyczną powieść, a jest nią "Ring Girl".


Główną bohaterką jest Eden. Jest to córka znanego boksera, który osiągnął międzynarodową sławę. Dziewczyna, jednak nie chce być postrzegana przez pryzmat kariery ojca. Próbuje odciąć się całkowicie od boksu i skupić się na studiach. Udaje jej się to, aż do czasu kiedy zakochany w niej przyjaciel zaprasza ją na galę boksu. Eden próbuje się wymigać od pójścia, ale dostaje od ojca dwa vipowskie zaproszenia na tę samą galę.

Na gali dziewczyna przypadkowo spotyka pretendenta do tytułu mistrza świata w boksie Logana "Dante" Johnsona, którego w dzieciństwie trenował jej ojciec. Chłopak nie pamięta, jednak kim jest Eden i to ją cieszy, ponieważ kiedyś jej ojciec był posądzony o podawanie dopingu Loganowi.


Logan także ma skomplikowane życie. Musi na niby spotykać się z dziewczyną, którą wynajął jego ojciec oraz spełniać jego chore ambicje. Jest to dla niego bardzo trudne. Kiedy zakochuje się w Eden, chce przeciwstawić się ojcu. Ten, jednak nie chce mu na to pozwolić i w końcu dzięki właśnie jemu wychodzi na jaw, czyją córką jest dziewczyna. Czy uda mu się jej wybaczyć, że nie powiedziała mu prawdy? Czy ich związek przetrwa pomimo kłamstwa?


Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak wyglądają ich dalsze losy, to koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę. Jak już pisałam wam na wstępie, jest to powieść, która niesamowicie wciąga od pierwszych stron. Osobiście przeczytałam ją w dwa dni.

Na sam koniec chciałabym podziękować K.N. Haner oraz Wydawnictwu Kobiecemu za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej książki.

Hej kochani :)

Dawno nie było tutaj recenzji kosmetyków. Aż mi zabrakło pisania tego typu postów, dlatego dzisiaj chce wam zaprezentować balsamy nawilżające z serii Fruity Jungle od Farmapolu. Moje usta są duże i przyznam szczerze, że uważam je za jeden ze swoich atutów. Minusem jest jednak, że często są suche, popękane i spierzchnięte. Muszę ciągle zapewniać im nawilżenie, dlatego testuje coraz to nowsze balsamy. Jak się sprawdziły te od Farmapolu?



"Naturalne pomadki ochronne Fruity Jungle powstały z połączenia soczystych owoców egzotycznych (smoczy owoc/liczi/acai) i naturalnej bazy ochronnej! Bogata w dobroczynne składniki kompozycja sprawi, że Twoje usta będą długo nawilżone i odżywione. Naturalne olejki i woski ochronią usta przed pierzchnięciem i wysuszeniem. Owocowy zapach i smak pomadek pozwala cieszyć się gładkimi ustami przez cały rok, niezależnie od warunków pogodowych."


Recenzję zacznijmy od opisania opakowania. Jest ono całe czarne. Znajdziemy na nim nadrukowaną na biało nazwę serii oraz zapach pomadki. Opakowanie ze względu na wygląd mi się podoba. Jego minusem jest niestety słaba jakość wykonania. Potrafi otworzyć się w torebce oraz przy nawet najmniejszym upadku pęknąć, dlatego tę pomadkę lepiej nie nosić luzem w torebce, a włożyć do kosmetyczki.


Balsamy te dostępne są w trzech egzotycznych zapachach: smoczy owoc, acai oraz liczi. Ja zdecydowałam się przetestować dwa ostatnie zapachy. Pachną pięknie. Balsam o zapachu liczi ma kolor biały, a o acai różowy. Nie barwią one jednak ust.  A jak jest z nawilżeniem? Cóż myślałam, że będzie lepiej. Pomadka nawilża usta, ale nie jest to trwałe. Aplikacje trzeba powtarzać bardzo często: po każdym posiłku, a nawet, co godzinę. Jeśli ktoś potrzebuje długotrwałego nawilżenia, to nie są to raczej balsamy dla niego. Mnie się jednak podoba to, że trzeba nakładać je tak często, a to wszystko przez piękny zapach, o którym pisałam wam kilka zdań wcześniej. Używam ich raczej podczas słonecznej pogody, bo w chłodniejsze dni wolę coś bardziej nawilżającego.


Przechodząc do podsumowania, uważam, że warto zakupić te balsamy, jeśli nie potrzebujemy mocnego nawilżenia i pragniemy pięknego zapachu. Jeśli, jednak wasze usta są w złej kondycji, to lepiej sięgnijcie po coś innego.

Mieliście te pomadki? Jak wam się sprawdziły?

Cześć :)

Ostatnio na tym blogu relacjonuje coraz więcej książek. Mam nadzieje, że ta tematyka wam się podoba i że dzięki mnie odkryliście całkiem fajne książki. Dziś mam dla was kolejną książkową propozycję. Tym razem czas na recenzję książki E. Zdebskiej pod tytułem "Jedyna taka choroba". Jak myślicie, spodobała mi się ta historia? Żeby się tego dowiedzieć musicie przeczytać dalszą część postu.

Książka opowiada o Lisie, która jest zielarką. Profesja ta została jednak zakazana w królestwie, dlatego zostaje recepcjonistką w przychodni lekarskiej. Dziewczyna nie wyróżnia się z tłumu mieszkańców Doliny Rosa, ale to tylko pozory. Niespodziewanie spada na nią zadanie wyleczenia królewskiej córki z nieznanej choroby. Czy temu podoła?



W książce spotykamy także wątek miłosny. Nie liczmy jednak na jakieś erotyczne sceny. Nie ma nawet opisu pocałunku. Jak widzicie można napisać książkę nieprzesączoną erotyzmem (choć nie powiem, że takich nie lubię).


Dochodząc do końca recenzji pora stwierdzić, że książka niestety mi się nie spodobała. Jest to totalnie nie moja tematyka, ale miałam nadzieje, że mnie wciągnie. Czytało mi się ją bardzo ciężko. Dobrze, że stron nie było za dużo, wiec jakoś przez nią przebrnęłam.

Czytaliście tę książkę? Spodobała się wam?